- Wystarczy krzyknąć, a zjawimy się natychmiast - zapewnili, mierząc Marka wzrokiem. - Nie daję żadnej nogi. I nie ma potrzeby histeryzować. Będę niedaleko, Renouys leży kilkanaście kilometrów stąd, wspominałem ci o tym. - Co zamierzasz dalej robić? - Mały Książę uśmiechnął się przyjaźnie do Pijaka. - Sporo o nim słyszałam. Ten twój książę Mark ma ko¬biet na pęczki. - Isobelle zaśmiała się nieprzyjemnie. – Jest bogaty jak Krezus. Naprawdę myślisz, że ktoś taki w ogóle cię zauważy? - Mamy zjeść kolację tutaj, pamiętaj. - Wcale nie chciałem rządzić, już ci o tym mówiłem. - Nasi robotnicy nie posłuchają żadnych agitatorów z zewnątrz, zwłaszcza jeśli przybędą z Północy. - A jeśli będą to miejscowe chłopaki? Cajun. Biali i czarni. Nielson jest zbyt sprytny na to, żeby przysyłać tu ludzi, którzy z miejsca wzbudzą nieufność. Pojawią się chłopcy z Południa, którzy rozmawiają naszym językiem. - Nieważne, skąd przybędą. Tak długo, jak my nie pozwolimy im się wtrącać w nasze sprawy, robotnicy zrobią to samo. - Możliwe. Miejmy nadzieję. Problem w tym, że wypadek Billy'ego wywarł na wszystkich ogromne wrażenie, Huff. Nie byłeś w fabryce od dnia, w którym się to zdarzyło. Atmosfera jest fatalna, panuje ogólne niezadowolenie. Ludzie narzekają, mówią, że nic takiego by się nie zdarzyło, gdybyśmy przeprowadzali rutynowe przeglądy techniczne maszyn i przestrzegali przepisów BHP - Paulik nie powinien w ogóle pracować przy tym podajniku. Nie był to tego szkolony. - Na twoim miejscu nie używałbym tego argumentu, Huff, ponieważ to jeden z ich zarzutów. Słyszałem skargi, że nowi pracownicy wysyłani są na halę bez właściwego przyuczenia i że w naszej fabryce w ogóle nie można liczyć na porządne przeszkolenie. Na miejscu George'a Robsona byłbym bardzo ostrożny. Chociaż wszyscy wiedzą, że jest tylko kukiełką. Wyrzucając z siebie stek przekleństw, Huff odwrócił się do okna i spojrzał na swoją posiadłość. Beck dał mu trochę czasu na przetrawienie tego, o czym właśnie rozmawiali. Wreszcie stary podszedł do pianina i uderzył kilka klawiszy. - Umiesz na tym grać, Beck? - spytał. - Nie. Moja mama przeszła okres fascynacji Pete'em Fountainem i zapisała mnie na lekcje klarnetu. Poszedłem trzy razy, a potem odmówiłem dalszej nauki. - Laurel umiała grać na pianinie. - Huff uśmiechnął się do klawiatury, jakby widząc przebiegające po niej dłonie żony. - Bach, Mozart, Dixieland jazz. Potrafiła usiąść, spojrzeć na nuty i zagrać jak wirtuoz. - Musiała mieć do tego talent. - Jeszcze jak. - Sayre powiedziała mi, że nie odziedziczyła go po matce. - Sayre - sapnął Huff. - Wiesz, co dzisiaj robiła? Beck pokręcił głową. Nie chciał rozmawiać o Sayre. Nie chciał nawet o niej myśleć. - Powiedzmy, że była zajęta - rzucił Huff. Beck nie bardzo wiedział, jakiej reakcji oczekuje po nim Huff i czy w ogóle jakiejś się spodziewa. Najwyraźniej nie, ponieważ wrócił na szezlong i podjął przerwaną dyskusję: - Oto, co myślę, Beck. Uważam, że ten cały Nielson to krzykacz, nic więcej. Dlaczego ostrzegł nas przed przybyciem swoich ludzi? Dlaczego nas nie zaskoczył? - Masz na myśli niespodziewany atak? - Taką właśnie obrałbym taktykę. - Huff wymierzył w Becka palcem, jakby trafił w dziesiątkę. - Dlaczego dał nam czas na przygotowanie się? Oznajmia nam, że zamierza rozpocząć z nami walkę. Oznacza to, moim zdaniem, że albo jest kiepskim strategiem, albo też nie jest w polowie tak sprytny, za jakiego się uważa. - Albo? - Albo to, że próbuje wywołać zamieszanie po to, by zyskać rozgłos, ale tak naprawdę nie chce zrealizować wszystkich swoich gróźb. Nie sądzę, żeby Nielson chciał walki. Myślę, że się nas boi. Beck zastanawiał się nad tym przez chwilę. Zacisnął powieki, zebrał się w sobie i z determinacją spojrzał na stryjecznego bratanka. Do jadalni zajrzała pani Burchett, wyraźnie zaciekawio¬na, czemu nie poproszono jej od razu. Jednak wystarczył jej jeden rzut oka na ich twarze, by domyślić się wszyst¬kiego. - Nie, zostanę w hotelu. Proszę przyjechać po mnie i chłopca jutro o jedenastej rano. Lecimy o drugiej po po¬łudniu. Dominik nawet nie mrugnął okiem. - Wszystko jest tutaj. - Tammy wskazała na rzucony na podłogę plecak. Mark wciąż zaciskał dłonie na jej ramionach. Dzieliły ich centymetry, lecz Tammy patrzyła na niego z takim opa¬nowaniem, jakby znajdowała się w przeciwległym kącie po-koju. Dla dobra dziecka nie mogła ulegać emocjom. Zdra¬dzały ją jedynie rumieńce na policzkach. - Wyjdź stąd - zażądała, niemal dławiąc się ze złości.
został zaproszony do Pawilonu Brightońskiego, żeby złożyć wyrazy uszanowania regentowi. Aż uśmiechnął się do siebie. Tak! Wspaniały plan! Musi się przecież udać! - Są różne sposoby. W niektórych grach bardziej się liczy zręczność niż szczęście. do Anglii po spadek miał mu zapewne służyć jako przykrywka. Przy współpracy waszego wbiegła na schody. Działo się tu coś dziwnego. pomocą dwóch grzebieni upięła fryzurę z tyłu głowy, a na kark zwisało jej kilka niesfornych - A gdyby tam była Rosalie? - Oczy Edwarda błyszczały gorączkowo. - Siedziałbyś spokojnie i czekał, aż inni zrobią wszystko za ciebie? - Nie, nie wspominał. przypominać - wbrew sytuacji w jakiej się znaleźli - księcia z bajki. Bliskość Aleca dodała jej wysłucha. Potem trącił łokciem Aleca, pomagając mu w ten sposób przezwyciężyć oszołomienie. - Och, kochanie - jęknął - czy jesteś gotowa na więcej? - Milcz! - Ściślej biorąc, pod domem lorda Draxingera - odparła niewinnym tonem Becky i Rozległ się pomruk zaciekawienia i wszyscy obecni podążyli w ślad za Knightem.
©2019 pod-decyzja.karpacz.pl - Split Template by One Page Love